Nie musi

Lubił przesiadywać w fotelu, w swoim terytorium, takiej enklawie po środku salonu. Miał swoje zasady, taką niepisaną konstytucję. Jednakże tego dnia, w tenże piątek, w takiż to grudniowy poranek cały świat jakby miał mu spaść na łeb.

Miało się zacząć się od tego, że zwyczajowo założył nogę na nogę, ale ta się nie założyła. Czyli tak jakby nie zaczepiła się drugiej, jak zwykle na wysokości kolana, tylko odważnie – nie bojąc się konsekwencji – spadła. Wysiliwszy się ponownie spróbował, ale bez skutku. Nie, no przecież przez głupią nogę nie będzie psuł sobie całego dnia. Może przecież siedzieć tak normalnie, nie musi zakładać nogi na nogę!

Tym oto stwierdzeniem, że czegoś nie musi, wywołał lawinę myśli nieprzemyślanych. Bo skoro nie musi tego, to może nie musi także tamtego i owego.

Wstał z fotela w celu lepszej penetracji tychże myśli.

Drapiąc się prawą ręką w lewy policzek zastanowił się czego dokładnie już nie musi. Żadne myśli jednak nie zostały wywołane, ta lawina wisiała tak nad nim i czekała w stresie. A tu cisza. I tam też cisza. I pustka taka… Taka jak zwykle, poniekąd. Czegóż to on nie musi… Przeciw czemu ma się zbuntować… Hmm… I tak myśląc intensywnie usiadł na fotel zakładając nogę na nogę. Tym razem prawidłowo, prawą na lewą. Zaskoczony takim obrotem sprawy zapomniał i o lawinie, i o tym czego jeszcze nie wymyślił, czego już nie będzie musiał. Wszystko więc wróciło do normy tak jakby, ale niesmak pozostał. Tylko jaki…?